Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a zwłaszcza paniom, że jesteśmy ludzie dobrze wychowani, że ich nie tkniemy, t. j. tych dam oczywiście, i nie będziem nawet na nie patrzyli, chyba że która wysunie głowę przez okno“. Jedna istotnie odważyła się. A ładna była... Posłałem jej całusa. Krzyknęła zlekka i wnet się schowała. Przez ten czas konduktor pośpiesznie wydobywał pieniądze rządowe, a z pośpiechu oddał wraz z nimi pieniądze, należące do jakiegoś biednego kupca z Bordeaux.
— Tam, do dyabła! — zawołał jeden z braci. — Wszak wiesz, że Dyrektoryat organizuje bandy opryszków, którzy działają pod naszą nazwą, aby wpoić w ogół przekonanie, że nastajemy na majątki prywatne, że słowem jesteśmy zwykłymi złodziejami.
— Poczekajcie. Otóż to właśnie spowodowało moje opóźnienie. Słyszałem już coś o tem w Lugdunie. Spostrzegłem błąd na pół drogi do Valence, po adresie na worku. Adres głosił: Jan Picot, kupiec win we Fronsac, pod Bordeaux.
— No, i odesłałeś mu pieniądze?
— Jeszcze lepiej. Sam mu oddałem.
— We Fronsac?
— Nie. W Awinionie. Przypuszczałem, że taki kupiec musiał się zatrzymać w pierwszem mieście, aby zasięgnąć wiadomości o swych dwustu ludwikach. I nie omyliłem się. Pytam w hotelu, czy nie znają obywatela Jana Picot. Mówią mi, że właśnie je obiad w hotelu. Wchodzę do sali. Domyślacie się, że rozmowa toczyła się o ograbieniu dyliżansu. Wyobraźcie sobie wrażenie zebranych, gdym stanął przed nimi. Pytam, który z obecnych jest Picot. Właściciel tego dźwięcznego i pięknego nazwiska wstaje; składam przed nim dwieście ludwi-