Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/389

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przybyli do domu pana Bouteau przy ulicy Planche-Mibraj; weszli na trzecie piętro.
Pan Bouteau siedział w swoim gabinecie; był to maléńki człowiek, z ogromném czołem, oczkami małemi i ukrytemi pod okularami, siwemi gęstemi brwiami, ustami ścieśnionemi i zaledwie widocznemi wśród licznych fałdów twarzy, słowem bardzo brzydki teść; lecz ponieważ nie z nim miał się żenić, Roger ukłonił się prawie mile, i otworzył usta chcąc mu dziękować.
— Nie dziękuj mi pan wcale, — rzekł pan Bouteau, — pańska sprawa była doskonała; zresztą postąpiłem sobie wedle praw sumienia, i moi koledzy, jakkolwiek uprzedzeni przeciwko panu, musieli dać się przekonać moim słabym dowodzeniom z korzyścią sprawiedliwości.
Roger ukłonił się po raz drugi panu Bouteau, który nie zdawał się go uważać