Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jeździsz pan konno, nie prawdaż? — rzekł doń po cichu.
— Trochę, panie margrabio; to téż widzę nie zrozumiałeś mię. Miałem honor zaproponować, abyś pan jechał na swoim zwyczajnym koniu, ja zaś jeżeli pan pozwolisz wsiądę na Marlborough’a.
— Ah! ah! — rzekł margrabia spoglądając z podziwieniem na Rogera.
— Cóż panowie chcecie, — rzekł Roger, — jestem wieśniakiem; jeździłem wiele konno i trzymam się dosyć mocno na siodle; przeto nie turbujcie się o mnie i jeżeli pozwolicie abym się znajdował w waszém towarzystwie, niech mi osiodłają Marlborough’a.
— Dalibóg, kochany kawalerze, — rzekł margrabia, — nie chcę cię pozbawiać téj przyjemności. Boisjoli, — zawołał na jednego z lokai, osiodłaj Marlborouglh’a.
Służący poszedł ku stajni przymrużając oczy i pokazując język swoim kolegom,