Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śmiechem Roger; — lecz muszę wyznać w pokorze mojéj duszy, że zbyt licho wyglądałby przy pańskich, abym narażał biédnego Krysztofa, na niebezpieczne dla niego porówanie.
— Co słyszę, otwartość własnym swoim kosztem, — rzekł do siebie margrabia; — — ten chłopiec nie jest widzę tak dalece prowincyjonalistą, jakem mniemał. Skoro tak, — dodał głośno, — jest na to sposób; mam jeszcze w stajni konia, któregośmy zostawili, gdyż nie da się łatwo powodować; weźmiesz pan mojego, ja zaś pojadę na Marlborough’u. Zresztą, wiécie panowie, — dodał śmiejąc się margrabia, — że zrzucił mię nie dawno, i muszę to sobie powetować.
— Ale, — rzekł nie śmiało Roger, — nie rób pan sobie dla mnie subjekcyi.
Margrabia omylił się względem znaczenia tych słów, i zbliżając się do Rogera: