Strona:PL Dumas - Sylwandira.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

adres nie był ręki ojca, zrozumiała natychmiast wszystko, i zamiast otworzyć, schowała go do kieszeni swojego fartuszka.
— Spodziewam się, — rzekła przełożona bio rąc obie ręce młodéj dziewczyny i przyciągając ją do siebie, — spodziewam się, że ten list pocieszy cię nieco; gdyż powiadano mi, że od swojego powrotu, ciągle wzdychasz i płaczesz.
— Nic dziwnego moja ciotko, — przerwał Roger, widząc że biédne dziewczę było jak na męczarni, — przykro jest rozłączyć się z rodzicami; przytém nie musi być bardzo wesoło w klasztorze, nieprawdaż panno Konstancyjo? rozrywki muszą tu być bardzo rzadkie.
— A więc, — rzekła ksieni, — chcę ci sprawić dziś rozrywkę, moja luba. Zamiast obiadować w refektarzu ze wszystkiemi, przyjdziesz tu i będziesz jadła ze mną i z moim siostrzeńcem.
— O! co za szczęście! — zawołała Kon-