Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nóg moich, na kształt owych białych łuszczek, co następują po oparzeliźnie, i pod którymi tworzy się nowy naskórek. Tak czuję w sobie odradzające się, a nawet rodzące się po raz pierwszy nowe uczucia, swobodnemu krążeniu których istota owa stała, że tak powiem, na przeszkodzie, uparcie wciskając się między mnie a wszelką twórczość moją. Poczynam znowu uśmiechać się do natury, do pracy, do przyjaźni, do życia, do Bóstwa, któremu tak często bluźniłem; kocham dziecko obojętne mi przedtem; oddycham, czuję, rozumiem, słowem jestem uleczony od chwili, gdym starł głowę opasującego mię gadu. Prawdę mówi przysłowie ludowe: „gad ginie, jad ginie”.
Niewątpliwie wszakże, przed spełnieniem zbrodni nie przewidywałem ani tej obecnej logiki, ani tych obecnych wrażeń moich; są one wynikiem nie zasadą, skutkiem nie przyczyną. Postępek mój nie był obmyślanym z góry; stało się to bezwiednie, instynktownie, jak kiedy człowiek dotknięty asphyksją tłucze szybę dla zaczerpnięcia powietrza, i wnet do życia powraca. Ocaliło mię zabójstwo, wołałbym zapewne inne ocalenie: snąć nie było ono, w mojej mocy.
Może też zbrodnia była przeznaczeniem moim; może zrodzony poza obrębem ustaw społecznych, nie mogłem się chwytać społecznych środków obrony, może jestem zbrodniarzem z urodzenia i z natury, jak nowy potomek Thyesty czy Atrei, i rozwijam tu może bezwiednie szeregi rozumowań potwornych, które same przez się zbrodnię już stanowią. Być to wszystko może, ale w takim razie, jam ślepy, nie mam świado-