Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ków i pracy mojej. Kochałem, nie było żadnej wątpliwości, miłością zapewne taką, jaką można czuć dla dziecka, ależ nareszcie kochałem. Dusza moja drżała pod pierwszym promieniem miłości, jak zielone równiny pod pierwszym brzaskiem jutrzenki. Jeszcze to nie słońce, ale już światełko.
Zżyłem się odrazu z myślą tej przyszłości, zaprzysiężonej wśród śmiechu. W usposobieniu przesądnem i tkliwem jak moje, taka miłość dziecięcia musiała się stać z czasem potężnem uczuciem, jak owe ziarnka, które, gdy je w zabawie na pulchną ziemię rzucimy, zrazu małe źdźbło wypuszczają, aż później stają się drzewem.
Zresztą, przyrzeczenie owo wzmacniało tajne me postanowienia, i choćby ten jeden tylko miało skutek, już przez to samo byłbym się był w niem utwierdził. Przypuszczając, myślałem, że nie doprowadzi nas do niczego, będę miał moją Beatryczę w miniaturze która mię od płochych miłostek uchroni. Takie były tajne me postanowienia, mogę je wyznać dziś, kiedy się już na śmieszność narazić nie boję.
Zresztą, oddawna już przysiągłem był sobie pojąc za żonę taką tylko kobietę, którą ukochać, i zachować się dla niej sercem i ciałem niewinnem. Raz, że nie chciałem żadnej kobiecie, jakąbykolwiek była ona, wyrządzać krzywdy takiej, jaką ktoś matce mojej wyrządził, powtóre, nie chciałem również by kochanka, wybrana z takich, które mieć mogłem, spaczyła mi mój zawód i zmąciła życie. Małoż do koła widziałem artystów, wstrzymanych