Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stwo jak nikczemność, genialność jak upodlenie. Ewa, Pandora, Magdalena, Kleopatra, Fryné, Desdemona, Manon, Lescaut, Emma, Lyonna, przesuwały się przedemną szepcząc: „Czy teraz rozumiesz?“ i odszepnąłem; „Tak, teraz rozumiem.”
Królowa ze swym paziem obeszli salon w około; pozdrawiając wszystkich: ta, lekkiem skinieniem głowy, ten uśmieszkiem karminowym, podniesionym w kącikach ustek. Inni zaproszeni równie uroczyście stosowali się do tej komedyi, skłaniając się prawie do ziemi, jak podani i lenni wessalle. Udało mi się umieścić w pierwszym rzędzie dworzan, i oczami pożerałem grupę, a raczej to dziecko, gdyż matka nie zajmowała mię już teraz.
Żywiłem już nawet dla niej niewiem jakie uczucie urazy. Czułem gniew za to profanowanie publiczne w stroju, nieskromniejszym tysiąc razy od najprzejrzystrzej i najbardziej wydekoltowanej sukienki, nawpół rozwiniętych wdzięków córki. Obiedwie musnęły mię lekko, nie wiedząc, ma się rozumieć. Nie domyślały się, że od tej chwili wiążę się z ich losem, ani nie przeczuwały z jak dziwnem posłannictwem wchodzą do mojego. Co do mnie wszakże coś ostrzedz mię musiało, wstrząsłem się bowiem jakby za dotknięciem iskry elektrycznej, gdy pazik przelotnem spojrzeniem dziękował nam za hołd złożony, pamiętam dobrze. Rozsunęły się ściany salonu, doznałem olśnienia i przez jedno mgnienie widziałem przyszłość oko w oko. Tańce znów się rozpoczęły. Paź tańczył z kró-