Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nież, w samo środopoście, bal kostiumowy, na który i mnie zaproszono.
O samej jedenastej wieczorem, ujrzeliśmy wchodzącą, w dość dobrze granej roli królowej, którą reprezentowała, darząc królewskim skinieniem zebranych, kobietę od czterdziestu do czterdziestu pięciu lat wieku, przybraną w kostium Maryi Medycejskiej, taki jak go Rubens przedstawił na obrazie koronacyjnym. Włosy popielate, ciało pulchne i miękkie królowej, utuczonej na przepiórkach i łakociach, zęby równe, szyja pełna, trochę za krótka, ręce tłuste, białe dłonie delikatne, taką była ta kobieta. Kiedyś musiała to być piękność wyjątkowa, gdy i teraz jeszcze była uderzająco piękną — przy oświetleniu wieczornem, mianowicie dla owych epikurejczyków, którzy nie dają zmarnieć żadnym pomętom natury, i którzy, po lecie minionem, zamiast ubolewać nad jego stratą aż do przyszłej wiosny, wolą się rozkoszować w października zapóźnionym promieniem słońca ślizgającym się wśród pożókłych liści.
— Kobiety takie, mawiał pewien staruszek należący do domowników, — to coś, niby mała Prowancya w Tuileryach: zawsze się tam ogrzać można o pewnej godzinie.
Nieszczęściem dla niej, Maryi Medicis towarzyszył pazik, niosący ogon sukni.
Paziem było dziecko trznasto czy czternasto letnie, własna jej córka, ubrana w aksamit i atlas czarny, z włosami z płynnego złotapod czarnym