Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Panurgus tylko stawiał opór przeciw krzywdzie swojego przyjaciela, wierzgając tylnemi nogami, za co Chicot kijem go porządnie okładał.
— Tak ciężko karzesz twojego przyjaciela — mruczał mnich.
— Przyjdzie i na ciebie kolej — odrzekł mu Chiecot.
I kij trefnisia dotknął kościstych ramion Gorenflota.
— Przyjacielu, zabijesz mnie.
— Kto kocha, ten karze.
Chicot tak silnie dawał dowody przywiązania, że mnich aż jęczał.
— Teraz, hultaju — rzekł Chicot, przestając bić — idź spać pod „Róg obfitości“.
— Ja drogi przed sobą nie widzę — odpowiedział Gorenflot, zalewając się łzami.
— A! przecież — rzekł Chicot — cokolwiek wina z ciebie wypłynie i prędzej się wytrzeźwisz. Ale nie, ja jeszcze muszę ci służyć za przewodnika.
Chicot pociągnął osła, a Gorenflot, nie chcąc spaść, usiłował utrzymać środek ciężkości.
Przeszli most młynarski, ulicę Świętego Bartłomieja, mały most i weszli na ulicę Świętego Jakóba.
Dwóch chłopców od pana Bonhommet zeszli na dół i na rozkaz Chicota zaprowadzili mnicha do gabinetu, którzy znają już czytelnicy.
— Stało się — rzekł Bonhommet, powracając do Chicota.
— Czy się położył? — zapytał Gaskończyk.
— Nawet już chrapie.
— Wybornie; ale skoro się przebudzi, nie mów mu, jakim się tu dostał sposobem; dobrze żeby myślał, iż od owej sławnej nocy jeszcze nie wyszedł