Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na którejby stracił gospodarz z pod „Gwiazdy“, gdy Chicot poczuł, że go ktoś trącił.
Obrócił się i poznał króla, przebranego za mieszczanina, przy nim byli Maugiron i Quelus, podobnież ustrojeni, tylko prócz rapirów, mieli kusze na ramieniu.
— Co tam takiego?... — rzekł król — katolicy kłócą się z sobą. A! to zły przykład.
— Mój panie — odpowiedział Chicot nie dając się poznać Henrykowi, — mów temu, kto zawinił; oto łotr, który huczy, aby się podpisywać, a kiedy się kto podpisze, to jeszcze mocniej huczy.
Uwagę la Huriera zwrócili nowi amatorzy podpisów i tłum oddzielił go od Chicota i rozmawiających z nim panów.
— Jaki upał!... — rzekł Henryk — dobrze dla wiernych, mających noc na ulicy przepędzać.
— Tak, Najjaśniejszy panie — odpowiedział Chicot — ale źle dla niewiernych, jak to sam uznasz; spojrzyj tylko na lewo a przekonasz się.
— A! to szeroka twarz pana de Mayenne i szpiczasta kardynała.
— Ciszej Najjaśniejszy panie; pewny strzał, gdy wiemy gdzie nasz nieprzyjaciel, a gdy on nie wie o nas.
— Czy myślisz, że ja się lękam?
— W tłumie podobnym temu za nic ręczyć nie można, któż wie, czy niema gdzie ukrytego noża w kieszeni, który bardzo lekko wchodzi w pierś sąsiednią.
— Czy mnie widziano?
— Nie sądzę, ale możesz być pewnym, że cię poznają gdy dłużej tu pozostaniesz.
— Vivat Liga! vivat Liga!... — krzyczał lud wypływający z rozmaitych stron na ulicę Arbre-Sec.
— Vivat Guise! vivat Kardynał! vivat Mayen-