Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siły i znowu się schylały szumiąc posępnie, jak gdyby z sobą rozmawiały językiem lasów. Cała góra zdawała się przebudzać, ożywiać: na szczycie tylko cichość jak w pustyni.
Jednak wszystkich oczy były zwrócone na ten wierzchołek: półkownik z lunetą w ręku przez długi czas nie spuszczał zeń oka. W końcu zmordowany ciągłém patrzaniem, uderzył dłonią w lunetę — wszystkie rurki w jednę się zbiegły, i obracając się do Antonio, rzekł: — No i cóż?..
Słowo jest to cudowny talizman, jeżeli się wymówi w przyzwoitém i stosowném zdarzeniu. Ono się skraca, albo przedłuża, wre jak wir, albo szumi jak potok, skacze jak tygrys, albo jak wąż pełza, wznosi się jak bomba aż pod niebiosa, albo spada jak błyskawica; jednemu potrzeba całej mocy wymowy oratorskiéj dla oddania swojego zdania, innemu dosyć dwóch słów tylko.