Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/494

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nazwałabym to szczęściem — odparła Joanna.
— To! Co? co pani przez to chce powiedzieć? Co jest szczęściem? — dopytywał się kardynał.
— Szczęściem jest, że was nie odkryto, odparła Joanna.
— O — rzekł kardynał, śmiejąc się — przy odpowiedniej ostrożności, przy współudziale dwóch serc i jednego rozumu....
— Jeden rozum i dwa serca, nie mogą zapobiec temu, żeby nie widziano przez krzaki.
— Widziano więc? — zawołał wystraszony kardynał de Rohan.
— Mam wszelkie prawo tak przypuszczać.
— Więc... skoro widziano, poznano niezawodnie.
— O! tego nie przypuszczam; gdyby was poznano, gdyby tajemnica wiadomą była komukolwiek, to Joanna Walezjanka teraz na końcu świata znajdować się powinna, a pan, pan powinieneś już nie żyć.
— To prawda, lecz, hrabino, tajemniczość twoja smaży mnie na wolnym ogniu. Przypuszczam, że widziano... no, ale nic innego, jak ludzi, przechadzających się po parku. Czyż to jest zabronione?
— Zapytaj pan króla!
— Gdyby król o tem wiedział, znajdowałbyś się pan w Bastylji, ja zaś w szpitalu, a że uniknione nieszczęście równa się podwójnemu szczęściu, przybyłam uprzedzić pana, że nie wolno raz jeszcze ryzykować i Boga doświadczać...
— Co pani mówi — zapytał kardynał — co mają znaczyć wyrazy te, hrabino?
— Nie rozumie pan?
— Boję się?
— Ja zaś bałabym się, gdybyś mnie pan me uspokoił.
— Jak to zrobić?
— Nie jeździć do Wersalu.
Kardynał podskoczył.
— W dzień, nieprawdaż? — uśmiechnął się.
— Najpierw we dnie, a potem w nocy.
Kardynał de Rohan drgnął, opuścił rękę hrabiny i rzekł:
— Nie mogę!
— Ja zaś nie mogę zrozumieć pana... powiedziałeś pan „nie mogę“, czego pan nie możesz?... dlaczego?...