Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/493

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Joanna udała się do kardynała; zastała go promieniejącego, nadętego i hardego z radości i dumy. Gdy zameldowano hrabinę, Jego Eminencja zawołał.
— Droga hrabino!
I pośpieszył na jej spotkanie.
Hrabina pozwoliła wycałować się po rękach; wygodnie usiadła na fotelu, chcąc dyplomatycznie poprowadzić rozmowę. Kardynał zaczął od wyrazów szczerej i wymownej wdzięczności.
Joanna przerwała mu:
— Wiesz pan, że jesteś bardzo delikatnym kochankiem, za co ci dziękuję.
— Dziękujesz pani?
— Nie dziękuję za wspaniały prezent, który otrzymałam dziś rano, lecz dziękuję, żeś chował środki ostrożności i nie posłał go do małego domku. To rzeczywiście bardzo delikatnie, pan nie frymarczy sercem.
— Komu należy się pochwała za delikatność, jeżeli nie pani?... — odparł kardynał.
— Kardynale, pan nie jest szczęśliwym człowiekiem, pan jest bogiem-zwycięzcą.
— Tak i mnie się zdaje; szczęście przestrasza mnie i przeszkadza mi; nie mogę patrzeć na innych mężczyzn.
Joanna uśmiechnęła się.
— Przybywasz pani z Wersalu?
— Tak, Eminencjo.
— Widziałeś ją?
— Opuściłam ją w tej chwili...
— Nie mówiła nic?
— Cóż miała mówić?!
— Wybacz pani... przemawia przez usta moje nie ciekawość, lecz szał...
— Nie pytaj pan o nic.
— Słowa pani zdają się oznajmiać, jakąś niedobrą nowinę.
— Wasza Eminencjo, nie wymagaj, abym mówiła.
— Hrabino! hrabino! — zawołał blednąc kardynał. — Zbyt wielkie szczęście podobne jest do kulminacyjnego punktu koła fortuny; przy najwyższym szczeblu potęgi zaczyna się upadek. Nie oszczędzaj mnie, pani, jeżeli jest jakieś nieszczęście... ale wszakże go niema?...