Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pomówmy zatem otwarcie, hrabino. Na cóż mi zechcesz pozwolić?
— Na wszystko, co się zgadza z mojemi upodobaniami i obowiązkami.
— O! o! wybierasz pani podstawy najbardziej chwiejne na świecie.
— Proszę mi nie przerywać, monsiniorze, jeszcze coś dodać miałam.
— Cóż takiego? dobry Boże!
— Kaprysy moje.
— Zgubiony jestem, hrabino!
— Cofasz się, monsiniorze?
Kardynał był w tej chwili pod czarem wyzywającej kusicielki.
— Nie — odparł — nie cofam się przed niczem.
— Nawet przed obowiązkami mojemi, Eminencjo?
— Ani przed upodobaniami i kaprysami.
— Żądam dowodu.
— Mów, hrabino.
— Chcę być dzisiaj... na balu Opery.
— To zależy od ciebie, hrabino, wolna jesteś jak ptaszek, możesz iść zatem na bal Opery.
— Cierpliwości; posłyszałeś dopiero połowę mojego żądania, monsiniorze; drugą zaś jest, abyś ty ze mną poszedł także.
— Ja! do Opery?... Ależ! hrabino!
I kardynał wykonał ruch, na prostego śmiertelnika bardzo zwykły, na Rohana, bardzo dziwny.
— Widoczne jest, że nie tak nadzwyczajnie ci chodzi o to, aby mi się przypodobać, monsiniorze! — rzekła hrabina.
— Kardynał nie może bywać na balach opery, hrabino, czy ja mógłbym ci zaproponować wejście do... publicznej fajczarni?
— Kardynał nie tańczy także nigdy, nieprawdaż?
— Nigdy.
— A kardynał de Richelieu tańczył sarabandę?
— Przed Anną austrjaczką, to prawda... tak... — wyrwało się kardynałowi.
— Prawda, że to przed królową — powtórzyła Joanna, wpatrując się w kardynała. — Widocznie, uczyniłbyś to także, ale tylko dla królowej, monsiniorze.