Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/819

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Masz słuszność, rzeki Salvator z tą uroczystością, którą czasami w nim uważano, jestem pod opieką Pana Zastępów, nie potrzebujesz się więc obawiać.
I wyciągnął rękę do Fragoli. Ręką tą Fragola otarła łzę.
— Cóż to? zapytał Salvator.
— Tak, tak, szaloną jestem, mój najdroższy. Jest wreszcie jedna rzecz, która mnie uspokaja: wychodzisz w stroju myśliwskim, a więc bierzesz strzelbę...
— I Rolanda.
— O! to już zupełnie spokojna jestem, a na dowód patrz.
Uśmiechnęła się tym rozkosznym uśmiechem różanych ust i białych ząbków, który jest przywilejem tylko młodocianego wieku.
Siedli oboje przy stole naprzeciw siebie.
Przy objedzie, Salvator miał szczególne staranie o Rolandzie, tylko raz wyrwało mu się zawołać nań Brezyl, na co pies podskoczył z radością.
— Brezyl? powtórzyła Fragola z akcentem pytającym.
— Tak, dowiedziałem się niektórych szczegółów o młodości naszego przyjaciela, rzekł Salvator z uśmiechem. Nie Rolandem, lecz nazywał się Brezylem. Czyż ty nie utrzymujesz czasami, że zanim nazwano mnie Salvatorem, nazywałem się inaczej, i nim posłańcem miejskim, byłem przed tem czem innem? Tak jest z Rolandem jak ze mną, kochana Fragolo. Jaki pan, taki pies.
— Jesteś tajemniczym, jak romans pana d’Arlincourt.
— A ty jesteś tak piękną i miłą, jak bohaterka Walter Scotta.
— Czy będę wiedzieć historję Rolanda?
— Ha! jeżeli on mi ją opowie.
— Jakto, jeżeli ci opowie?
— Tak; wszak wiesz, że ja czasami rozmawiam z Rolandem?
— Ja także, słyszy mnie i odpowiada.
— Wielka rzecz! czyż ty, nie to samo co ja?
— I opowiedział ci już co ze swoich dziejów? zapytała Fragola.
— Powiedział mi, że się nazywał Brezyl. Nieprawdaż Rolandzie, wszak mi powiedziałeś, żeś się nazywał Brezyl?
Roland obrócił się ze dwa razy naokoło siebie, jak gdyby biegł za swym ogonem i szczeknął radośnie.