Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/798

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chciałbym być w Niemczech... Czy uwierzysz pan, że ja nie znam Niemiec?
— A przez to i ciebie też tam nie znają. Rozumiem przyjemność, jaką miałbyś w podróży po kraju dziewiczym.
— Tak, badania... poszukiwania...
— To też to!
— O! ja nadzwyczaj lubię badać; cóż dopiero stare Niemcy...
— Niemcy o starych zamkach?
— Tak, Niemcy burgrafów, Niemcy czarowników, Niemcy Karola Wielkiego, „Germania mater!“
— Więc byłbyś rad z otrzymania misji tak naprzykład nad brzegi Renu?
— Dzień w którym ją otrzymam, spełni wszystkie moje życzenia!
— Czy mówisz otwarcie?
— Tak, jak słońce nie świeci nad nami w tej chwili, dobry panie Jackal!
Na ten raz pan Jackal z kolei odwrócił głowę do okna, a uważając nieobecność gwiazdy wezwanej na świadka przez Gibassiera, mógł dać wiarę jego przyrzeczeniom.
— Wierzę ci, rzekł pan Jackal, i dowiodę zaraz.
Gibassier słuchał z uwagą.
— Mówisz więc, kochany Gibassier, że przedmiotem wszystkich twoich życzeń byłaby misja nad brzegi Renu?
— Powiedziałem i nie cofam.
— Otóż, rzecz nie jest niepodobną.
— A! dobry panie Jackal!
— Tylko nie powiadam ci, czy misja będzie po tej lub po tamtej stronie Renu.
— Skoro zostawać będę pod pańską bezpośrednią protekcją... a jednak, nie kryję się, że wołałbym...
— Nie ufasz mi, Gibassier?
— Przeciwnie, bo przecież pan nie masz żadnego powodu zwodzić mnie.
— Żadnego, ja ciebie znam.
— Ani tracić ze mną czasu, gdybyś pan nie miał mi nic do powiedzenia.
— Ja nigdy nie tracę czasu, Gibassier. Widzisz mnie w stroju podróżnym: jeżeli nie odjeżdżam, to znaczy, że albo sam czynię, albo ktoś za mnie czyni przez ten czas coś pożytecznego.
— Na moją rzecz? zapytał Gibassier z pewnym niepokojem.