Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/799

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie mogę powiedzieć nie. Mam taką do ciebie słabość, Gibassier, że odkąd cię odnalazłem, jedną tylko rzeczą zajęty jestem: tem, co można z ciebie zrobić.
— Wielkie rzeczy, panie Jackal.
— Wiem, ale każdy człowiek ma pewne powołanie. Uważasz, Gibassier, nie jesteś wysokiego wzrostu, ale silnie zbudowany.
— Zarabiałem nieraz po dziesięć franków dziennie, jako model.
— A widzisz! Oprócz tego, temperament masz krwisty, charakter energiczny.
— Nazbyt! Ztąd to pochodzą wszystkie moje nieszczęścia.
— Dlatego, że zszedłeś z właściwej drogi, innym idąc kierunkiem, byłbyś trafił do celu.
— Przeszedłbym był go nawet.
— Widzisz! takie jest i moje zdanie. Pozwól mi więc powiedzieć sobie, że jesteś z drzewa, z którego wyrabiają się wielcy wodzowie, Gibassier, i to oddawna mnie dziwi, że nie poszedłeś na drogę wojskową.
— Mnie dziwi to więcej jeszcze jak pana, panie Jackal.
— Cóżbyś na to powiedział, gdybym postarał się naprawić względem ciebie opieszałość Fortuny?
— Nie powiedziałbym nic, panie Jackal, dopókibym nie wiedział, w jaki sposób pan ją naprawiasz.
— Gdybym cię zrobił generałem!
— Generałem?
— Tak, generałem brygady.
— A jakąż to brygadą miałbym zaszczyt dowodzić, panie Jackal?
— Brygadą bezpieczeństwa, mój kochany Gibassier.
— To jest, pan proponujesz mi być poprostu agentem policyjnym?
— Tak, poprostu.
— Wyrzec się indywidualności?
— Ojczyzna żąda od ciebie tej ofiary.
— Uczynię, czego żąda ojczyzna, ale co ona ze swej strony uczyni dla mnie?
— Objaw życzenia swoje.
— Pan mnie znasz, panie Jackal.
— Mam ten niezwykły zaszczyt.
— Wiesz pan, że mam potrzeby wielkie.
— Postaramy się je zaopatrzyć.