Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi poświęciłeś, a kiedyś wieczorem, dodała ciszej, jak wszyscy sąsiedzi pójdą spać, poproszę pana o rękę, by wykopać różę.
— Nie trafimy nigdy na noc piękniejszą od tej, panno Karmelito, rzekł młodzieniec, usiłując, by głos mu nie drżał przy mówieniu.
— O! gdybym wiedziała, że nikt mnie nie zobaczy, odezwała się szczerze i niewinnie dziewczyna, poszłabym natychmiast.
— A któż ma panią zobaczyć o tej godzinie?
— Nasamprzód, odźwierna.
— Ja mam sposób otworzenia drzwi bez obudzenia jej.
— A to jak?
— Kluczem osobnym, który jest u mnie. Wracam często z czytelni po północy, a ponieważ odźwierna jest słabowitą, przykro mi było ją budzić i kazałem sobie dorobić klucz.
— Jeżeli tak, rzekła dziewica, to chodźmy zaraz, bo zdaje mi się, iż daremnie kładłabym się spać, nie usnęłabym, myśląc o mej róży.
Czyż to tylko róża, Karmelito, przeszkadzałaby ci spać?
Nie. Ale tak mniemałaś, biedne dziecię, niewinna dziewico! I niewinność to twoja skłaniała cię do tej nocnej wycieczki, pod rękę z młodzieńcem, równie niewinnym jak ty...
Karmelita włożyła kapelusik, zarzuciła chustkę na szyję, młodzieniec wziął kapelusz i oboje wolno zeszli ze schodów. Szli bardzo cicho, szelest jednakże ich kroków zbudził ptaki śpiące po bzach, które słysząc przechodzących zaczęły śpiewać, czy to sądząc, że już wschodzi jutrzenka, czy też chcąc wziąć udział w tej nocnej uroczystości, którą wiosna i natura wydawały tym dwojgu dzieciom.
Przybywszy pod sztachety ogrodowe, zadzwonili.
Jak na dzwonek było to, albo bardzo wcześnie, albo bardzo późno; to też ogrodnik zawahał się chwilę. Ale za drugiem zadzwonieniem, spostrzegli poruszającego się człowieka i latarkę. Zbliżyli się oboje.
Latarka wzniosła się do wysokości twarzy nawiedzających i ogrodnik poznał młodzieńca, którego codziennie widywał w oknie i którego słyszał czasami, leżąc pośród róż, głos dobiegający doń w połączeniu z dźwiękami fortepianu.