Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy pozwoli pani ofiarować sobie jednę z moich doniczek? spiesznie oświadczył Kolomban.
— O! dziękuję panu, odpowiedziała Karmelita spostrzegłszy swą nieuwagę, chciałabym jednę różę, ale wydobytą, własnemi rękami z tej ziemi, na której żyła siostra Ludwika i na której spoczęło, a może i dotąd spoczywa jej ciało.
— Czemu nie pójdziesz pani tam zaraz jutro zrana.
— Nie śmiałabym nigdy pójść sama.
— Ofiaruję pani moje ramię, jeżeli zechcesz przyjąć.
Panienka przez chwilę była zakłopotana, nareszcie czyniąc pewne wysilenie:
— Posłuchaj mnie panie Kolombanie, rzekła, mam dla pana wielki szacunek i wielką wdzięczność, ale gdybym wyszła z panem pod rękę o białym dniu, to wszystkie kumoszki okoliczne byłyby zgorszone taką nieprzyzwoitością.
— To pójdźmy wieczorem.
— A czy tam można pójść wieczorem?
— Czemu nie!
— Mnie się zdaje, że ogrodnik musi zasypiać jednocześnie ze swemi kwiatami, ażeby jednocześnie z niemi mógł wstać.
— Nie wiem o której godzinie chodzi spać, ale wiem, że wstaje dobrze przed niemi.
— Zkąd pan wiesz o tem?
— Czasami nocą, kiedy nie śpię... (głos Kolombana zadrżał nieco przy wymawianiu tych słów), siadam w oknie i widzę jak chodzi po ogrodzie z latarką w ręku. O, patrzaj pani, ten błędny ognik biegający wśród róż, czy to nie on?
— Gdzie on tak biega?
— Zapewne za kotem.
— Ale jeżeli wstaje, rzekła Karmelita z uśmiechem, chociaż to dla niego może być bardzo wcześnie, dla nas musi być bardzo późno.
— Późno? zapytał Kolomban.
— Tak... która może być godzina?
— Blisko druga, odrzekł Kolomban z pewnem wahaniem.
— O! nigdy jeszcze nie poszłam spać tak późno! zawołała dziewica podnosząc ręce do nieba. Druga godzina zrana, mój Boże! O! dobranoc, dobranoc, panie Kolombanie!... Dziękuję panu za te pożyteczne godziny, które