Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1519

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O! cóż będziesz się ze mną spierał o dwadzieścia cztery godzin! To ja cofam moją propozycję.
— Jaką?
— Tę, którą miałem uczynić.
— Dlaczego ją cofasz, ojcze?
— Bo widzę, że z takim charakterem przekornym jak twój, i z takim upartym jak mój, nie moglibyśmy żyć razem.
— Więc zamierzałeś żyć ze mną, ojcze? zapytał Petrus.
— Ha! ledwie wczoraj zamieszkałem w hotelu „Havre,“ a mam go już po same uszy. Chciałem ci więc powiedzieć: Mój kochany synu chrzestny, Petrusie, mój dobry chłopcze, czy masz jaki pokój, gabinet, izdebkę, o taki kącik, gdzieby można zawiesić hama? czy masz coś takiego dla biednego kapitana Berthat Monte-Hauban?
— Jakto?... zawołał Petrus uszczęśliwiony, że może także zrobić coś dla człowieka, który z taką prostotą oddał mu cały majątek do rozporządzenia.
— Tak, mówił kapitan, ale pojmujesz, że gdyby to pod jakimbądź względem miało ci być nieprzyjemnem, gdyby cię to w czemkolwiek narażało... to powiedz natychmiast.
— Jak u djabła możesz przypuszczać ojcze?
— O! bo widzisz, ze mną to tak albo nie, szczerość na ustach, serce na ręku.
— A więc że szczerością na ustach, z sercem na ręku, powiadam ci kochany ojcze chrzestny: nic nie ma dla mnie przyjemniejszego, jak twoja propozycja, tylko...
— Tylko co?
— Oto w dnie, kiedy będę miał zajęcie, posiedzenie...
— Rozumiem... rozumiem... Swoboda! „libertas!“
— Masz tobie, teraz znowu ojcze mówisz do mnie po arabsku.
— Mówię po arabsku? Doprawdy mimo wiedzy, tak jak pan Jourdain, kiedy mówił prozą.
— Teraz mi znów, ojcze, cytujesz Moliera. Doprawdy, twoja erudycja czasami mnie przeraża. Widzę, że cię musiano przerobić w Kolumbji. Ale wróćmy, jeśli łaska, do twojego życzenia, ojcze chrzestny.
— Dobrze, do mojego życzenia, do mojego gorącego życzenia. Nie nawykłem do samotności: zawsze miałem koło siebie z tuzin zuchów wesołych i żywych, i ani myślę pleśnieć w hotelu Havre. Lubię towarzystwo, a nadewszystko