Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1435

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Daleko jest od ulicy Zachodniej na ulicę Lafitte, wziął więc Jan Robert spotkany na drodze kabrjolet i przejechał niemal cały Paryż. Kwadrans po północy biło na kościele, kiedy stanął na miejscu. Zapłacił stangreta, jak przystało na zadowolonego i zakochanego poetę; potem wśliznął się między mury owinięty płaszczem. W tej epoce młodzież nosiła jeszcze płaszcze.
Przybywszy pod nr. 24, zatrzymał się. Ulica była pusta; pociągnął maleńki guzik prawie niewidzialny i czekał. Odźwierny nie pociągnął sznurka, ale przyszedł otworzyć sam.
— Natalia? powiedział półgłosem Jan Robert, wsuwając złoty pieniądz w rękę arystokratycznego sługi.
Odźwierny dał znak porozumienia, wszedł z Janem Robertem do bramy i otworzył drzwi wychodzące na schody boczne.
Jan Robert pobiegł po nich.
Odźwierny zamknął drzwi za nim.
Potem, spoglądając na złotą sztukę:
— Ho! ho! rzekł do siebie, zdaje mi się, że panna Natalia zrobiła dobry interes, nie dziwno mi teraz, że się tak stroi.
Jan Robert zaś pobiegł po schodach z szybkością wskazującą znajomość miejscowości i żywe pragnienie dostania się czemprędzej na trzecie piętro, które zdawało się być celem jego nocnej wycieczki. Było to tem prawdopodobniejsze, że postać jakaś zdawała się oczekiwać jego przybycia.
— Czy to ty, Natalio? zapytał.
— Ja, panie, odpowiedziała subretka, której gustowny strój usprawiedliwiał w zupełności to, co o niej powiedział odźwierny.
— A twoja pani?
— Uprzedzona.
— Czy może mnie przyjąć?
— Spodziewam się.
— Dowiedz się, Natalio, dowiedz.
— Czy pan zechce przez ten czas wejść do gołębnika? zapytała z uśmiechem nowoczesna Marion.
— Gdzie chcesz, Natalio, gdzie chcesz, moje dziecię; byłem tylko długo nie pozostawał samotny.
— O! co do tego bądź pan spokojny; możesz pan być pewnym, że jesteś kochany.