Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dominik patrzył na niego niespokojnie.
— Ale cóż zrobię bez paszportu?
— Nasamprzód, wierzaj mi, mój bracie, że lepiej podróż odbyć z gołą ręką, niż z takim paszportem; ale ty nie pójdziesz w drogę bez paszportu.
— Któż mi go da?
— Ja! odrzekł Salvator.
Otworzywszy wtedy biurko, nacisnął ukrytą sprężynę, i z pomiędzy wielu papierów w szufladzie, wyjął paszport ze wszystkiemi podpisami, na którym tylko puste miejsca były do wpisywania nazwiska i znaków szczególnych. Wypełnił te miejsca: pod nazwiskiem wpisał imię brata Salvatora; rysopis podał Sarrantego.
— A wiza? zapytał Dominik.
— Jest on wizowany przez poselstwo Sardyńskie do Turynu. Miałem zamiar być we Włoszech incognito rozumie się, zaopatrzyłem się więc w ten paszport; może ci on służyć...
— Ależ w Turynie?
— W Turynie powiesz, że sprawy znaglają cię, byś się udał aż do Rzymu, i zawizują ci paszport bez trudności.
Mnich ujął i uścisnął obie ręce Salvatora.
— O! mój bracie, o! mój przyjacielu, rzekł, jakże zawdzięczę wszystko com ci winiem...
— Powiedziałem ci, bracie, odrzekł Salvator z uśmiechem, że cokolwiekbym uczynił dla ciebie, zawsze pozostanę twym dłużnikiem.
Weszła Fragola, i usłyszała ostatnie słowa.
— Powtórz naszemu przyjacielowi, moje dziecko, to co ja mu powiedziałem, rzekł Salvator podając rękę dziewicy.
— On winien ci życie, ojcze; ja winnam mu szczęście; Francja winna mu będzie może swe oswobodzenie. Widzisz więc, ojcze, iż dług jest ogromny. Rozporządzaj nami.
Mnich spojrzał na oboje.
— Pełnicie dobro: bądźcie szczęśliwi! rzekł z giestem ojcowskiego i miłosiernego pobłażania.
Fragola wskazała na stół zastawiony.
Mnich usiadł pomiędzy obojgiem, wyrzekł poważnie błogosławieństwo, którego oni wysłuchali z uśmiechem dusz czystych, co przekonane są, że modlitwa wznosi się do Boga.
Obiad spożyli prędko i milcząco.