Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zostanie, odrzekł Salvator, a Dominik dał głową znak zgody.
Fragola znikła.
— Teraz, rzekł Salvator, daj mi swój paszport bracie.
Mnich wydobył złożony paszport.
Salvator rozłożył go, przejrzał bacznie, przewracał na wszystkie strony, ale nic podejrzanego nie dostrzegł. Przyłożył go do szyby. Przez papier zarysowała się litera.
— Patrz, rzekł Salvator do Dominika, czy widzisz?
— Co takiego?
— Tę literę. I ukazał ją palcem.
— Litera „B“?
— Tak jest B, czy rozumiesz?
— Nie.
— „B“ jest początkową głoską wyrazu „baczność“.
— Więc co?
— Więc to ma znaczyć: „W imieniu króla Francji, ja, Jackal, powiernik prefekta policji, rozkazuję wszystkim agentom francuskim, w interesie jego królewskiej mości, i wszystkim agentom zagranicznym, w interesie ich odnośnych rządów, by szli w ślad, pilnowali, zatrzymywali na drodze a nawet w razie potrzeby ujęli człowieka mającego ten paszport.“ Jednem słowem mój przyjacielu, zostajesz, sam nie wiedząc o tem, pod nadzorem policji tajnej.
— A cóż mi to szkodzi, rzekł ksiądz.
— O! zastanówmy się, mój bracie! rzekł poważnie Salvator. Sposób, jakim prowadzono sprawę twego ojca dowodzi, że nie gniewanoby się, gdyby się go można było pozbyć. Nie chcę przeceniać zasług Fragoli, dodał z nieznacznym uśmiechem, ale trzeba było ni mniej ni więcej tylko wysokich wpływów, jakiemi ona rozporządza, abyś ty otrzymał posłuchanie, a wskutek tego dwa miesiące zwłoki.
— Czy sądzisz, że król uchybiłby słowu?
— Nie, ale masz tylko dwa miesiące.
— To dla mnie dosyć, ażeby zajść do Rzymu i wrócić.
— Jeżeli ci nie będą stawiać na drodze przeszkód, jeżeli wreszcie za przybyciem na miejsce dopuszczą cię do osób, z któremi zechcesz się widzieć.
— Jakże więc zrobić? zapytał Dominik blednąc.
— Pomyślimy o tem we dwóch... Spalimy ten paszport, który może ci być tylko szkodliwym.
I Salvator podarł paszport, a kawałki rzucił w piec.