Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy pewny?... spytała Genowefa, a oczy jej zabłysły radością.
— O! ręczę, że pewny.
— Gdybyś mnie pan ocalił, Lorinie, jakżebym była panu wdzięczna.
— Ale... rzekł znowu Lorin.
Genowefa po oczach jego poznała, iż się waha.
— I pan więc go widziałeś także?... spytała.
— Tak jest, widziałem. Czy chcesz pani być ocalona? niech Dixmer tu siada na tej ławie.
Dixmer z wyrazu oczu Lorina poznał zapewne o czem mówi, gdyż zrazu zbladł, wkrótce jednak wrócił do zwykłej ponurości i piekielnego uśmiechu.
— Niepodobna!... powiedziała Genowefa, jużbym go dłużej nie mogła nienawidzieć.
— Pomyśl pani raczej, że on zna twoją wspaniałomyślność i że cię wyzywa.
— Bezwątpienia, bo pewny jest siebie, mnie i nas wszystkich.
— Genowefo, Genowefo, ja nie jestem tyle doskonały, co pani; pozwól mi pani, niech go wplączę w naszą sprawę i niechaj zginie.
— Nie, Lorinie, zaklinam pana, nie chcę mieć z tym człowiekiem nic wspólnego, nawet śmierci; zdaje mi się, że sprzeniewierzyłabym się Maurycemu, gdybym umierała z Dixmerem.
— Ależ pani nie umrzesz.
— Jakżeż można żyć, skoro on umrze?
— A!... rzekł Lorin, nie dziw, że Maurycy kocha cię pani! Jesteś istnym aniołem, a ojczyzną aniołów niebo Biedny, kochany Maurycy!...
Prezes, naradziwszy się z asesorami, na żądanie Fouquier-Tinvilla, rozpoczął badania.
— Oskarżony Lorinie, spytał, jakiego rodzaju stosunki miałeś z obywatelką Dixmer?

Najczystsza przyjaźń serca nasze łączyła,
Jam był lubym jej bratem, ona siostrą była.

— Obywatelu Lorinie, wtrącił Fouquier-Tinville, wiersz twój niegładki.
— Dlaczego? spytał Lorin.