Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A zatem... rzekł prezes, opowiedz nam swój plan i nadzieje...
Genowefa uśmiechnęła się.
— Kobieta może mieć nadzieje... odparła, ale nigdy nie może przydsięwziąć takiego planu, jakiego jestem ofiarą.
— Jakimże więc sposobem tam się dostałaś?
— Nie należałam do siebie, ale gwałtem kazano mi tam iść.
— Kto ci kazał?... zapytał oskarżyciel publiczny.
— Ludzie, którzy, w razie nieposłuszeństwa, grozili mi śmiercią.
I znowu gniewny jej wzrok utkwił w punkcie sali, niewidzialnym dla Maurycego.
— Ale, dla uniknięcia śmierci, jaką ci grożono, naraziłaś się także na wyrok śmierci?
— Kiedym uległa, nóż piersi moich, dotykał, a gilotyna jeszcze daleką była od mojej głowy. Ugięłam się pod tym gwałtem.
— Czemużeś nie wołała o pomoc? każdy dobry obywatel byłby cię obronił.
— Niestety! mój panie... odpowiedziała Genowefa tak zarazem smutnie i czule, że serce Maurycego omal nie pękło, niestety! nikogo więcej nie było wtedy przy mnie.
Rozrzewnienie zastąpiło współczucie, jak współczucie wprzód ustąpiło ciekawości. Mnóstwo głów pochyliło się, jedne ażeby ukryć łzy, inne, aby im wolny dać bieg.
Wtedy Maurycy po lewej stronie ujrzał jedną głowę niewzruszoną, jedną twarz nieugiętą.
Był to Dixmer ponury, nieubłagany, nie spuszczający z oka ani Genowefy, ani sądu.
Krew uderzyła do głowy młodzieńca; gniew przebiegi mu z serca do czoła, napełniając całą jego istotę niepomiarkowaną żądzą zemsty. Rzucił na Dixmera spojrzenie pełne tak potężnej i jakby elektrycznej nienawiści, iż ten zwrócił głowę ku nieprzyjacielowi swemu.
Spojrzenia ich skrzyżowały się jak dwa płomienie.
— Powiedz nam nazwiska twoich podżegaczy... rzeki prezes.
— Nie było ich kilku, lecz tylko jeden.
— Któż to?
— Mój mąż.