Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mówili do siebie ani słowa, aż gospodyni zupełnie znikła. Skoro się drzwi za nią zamknęły, przy blasku jedynej świeczki, zawieszonej na żelaznym drucie, człowiek w czapce futrzanej spostrzegł w lustrze, że izba jest zupełnie pusta.
— Dobry wieczór... — rzekł do towarzysza, nie odwracając się wcale.
— Dobry wieczór panu... — odrzekł nowoprzybyły.
— I cóż!... — zapytał patrjota zawsze z udaną obojętnością, — jakże nasz interes?
— Tak, jakeśmy się umówili. Umiałem się wymówić ojcu Ryszardowi od służby. Wymyśliłem, żem ogłuchł, żem oślepł, słowem w jego własnych oczach najdoskonalej zachorowałem.
— Bardzo dobrze, i cóż on na to?
— Ojciec Ryszard przywołał żonę, ta natarta mi octem skronie i niby do siebie przyszedłem.
— Cóż dalej?
— Potem, stosownie do naszej umowy, powiedziałem, że brak powietrza działa na mój wzrok, ponieważ jestem krwisty, i że służba w Conciergérie, mieszczącem w tej chwili czterystu więźni, zabija mnie zupełnie.
— Cóż ci odpowiedzieli?
— Matka Ryszard żałowała mnie.
— A ojciec Ryszard?
— Wypchnął mnie za drzwi.
— Ale to nie dosyć, że cię wypchnął.
— Czekajże pan, poczciwa matka Ryszard wyrzucała mu, że jest człowiekiem bez serca, kiedy się tak obchodzi z ojcem rodziny.
— A on co na to?
— Przyznał żonie słuszność, ale dodał, że najgłówniejszym warunkiem odźwiernego jest, aby mieszkał w więzieniu, do którego go przeznaczono; że rzeczpospolita nie żartuje, i ucina głowy wszystkim, którzy ślepną na służbie.
— Tam do djabła!... Wtrącił patrjota.
— Potem zacząłem jęczeć, narzekać, że mi bardzo słabo; prosiłem o lekarstwo, zapewniałem, że mi dzieci pomrą z głodu, jeżeli mi pensja będzie wstrzymana.
— I cóż ojciec Ryszard?
— Ojciec Ryszard powiedział, że kto jest odźwiernym nie powinien mieć dzieci.