Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czemużeś prędzej nie powiedziała tego, obywatelko?
— Bo nie mam prawa krępować pana w przyzwyczajeniach.
— Dobrze, dobrze, to ja ci przynajmniej dokuczać przestanę... — rzekł Gilbert, rozbijając fajkę o podłogę; już ci dymić nie będę.
I odwróciwszy się, wyprowadził kolegę i zasunął parawan.
Szmer, jaki zwrócił uwagę obu strażników sprawiło kilka osób, zbliżających się ku drzwiom.
Drzwi otworzyły się, i weszło dwóch urzędników wraz z odźwiernym i kilkoma strażnikami.
— I cóż?... — spytali, jak się sprawuje uwięziona?
— Jest tam... — odpowiedzieli dwaj żandarmi.
— Jak się tam mieści?
— Zobaczcie!
I Gilbert odsunął parawan.
— Czego chcesz?... — zapytała królowa.
— Obywatelko Kapet, gmina przybywa cię odwiedzić.
— To jakiś poczciwy człowiek... — pomyślała Marja Antonina, — a jeżeli przyjaciele moi zechcą...
— Dosyć już tego... dosyć... — odezwali się urzędnicy, odsuwając Gilberta i Wchodząc do królowej; — poco tu tyle ceremonji?...
Królowa nie podniosła oczu, a obojętność jej dowodziła, że nie widziała ani słyszała, co się wokoło niej działo, i sądziła, że jest sama.
Wysłańcy gminy ciekawie obejrzeli wszelkie szczegóły pokoju, przypatrywali się obiciu, łóżku, kratom u okna, wychodzącego na dziedziniec, i wreszcie, zaleciwszy żandarmom najpilniejszą czujność, wyszli, nie przemówiwszy ani słowa do Marji Antoniny, która jakby wcale nie zważała na ich obecność.