Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ny; prawda, że nie ja, ale to jeszcze nie dowodzi, aby dziś miał być szczęśliwszym niż wczoraj.
— Jakto... rzekła Genowefa, on to wszystko chciał uczynić?
— Tak, to wszystko, i wiele innych niedorzeczności; później to pani opowiem, bo w tej chwili zanadto jestem głodny; a winien temu Maurycy, ktry mię wczoraj pędził po całej dzielnicy świętego Jakóba; pozwólcie więc, że się wezmę do śniadania, którego żadne z was nawet nie tknęło.
— Tak, Lorin ma słuszność!... z dziecięcą radością zawołał Maurycy; jedzmy śniadanie, tośmy jeszcze nie jedli, Genowefo! I, wyrzekłszy to imię, spojrzał na Lorina, ale ten nawet nie mrugnął.
— No... toś ty zgadł, że to on??... spytał Maurycy.
— A cóżeś myślał!... odrzekł Lorin, krając sobie spory kawał szynki.
— I mnie się jeść chce... odezwała się Genowefa, podając talerz.
— Lorinie, wtrącił Maurycy, wczoraj wieczór byłem chory.
— O! więcej byłeś niż chory, byłeś szalony.
— Otóż! zdaje mi się, że dziś ty znowu musisz być cierpiący.
— A to dlaczego?
— Boś jeszcze nic wierszami nie powiedział.
— E! nie o wierszach wypada nam pomówić, ale o rzeczach trochę smutniejszych.
— Cóż jest nowego? z niepokojem zapytał Maurycy.
— Et, wkrótce będę na straży w Conciergerie.
— W Conciergerie! rzekła Genowefa, przy królowej?
— Przy królowej... zapewne.
Genowefa zbladła, Maurycy zmarszczył brwi i skinął znacząco na Lorina. Ten ukroił sobie nowy kawał szynki, dwa razy większy od pierwszego.
W istocie królowe przeprowadzono do Conciergerie, dokąd się też za nią udamy.