Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXXIII.
NAZAJUTRZ

Pogodne słońce, wpadając przez zielone rolety złociło liście trzech wielkich róż, stojących w wazonach na oknie u Maurycego.
Kwitty, tem przyjemniesze w spóźnionej porze roku, napełniały wonią małą salkę jadalną niezrównanej czystości, w której siedział Maurycy z Genowefą przy stole zastawionym nie zbytkownie, lecz elegancko.
Genowefa upuściła na talerz przepyszny owoc, który w ręku trzymała i zamyślona, samemi tylko usty uśmiechająca się, bo w oczach pełno jeszcze miała melancholji, siedziała milcząca, nieruchoma, ociężała, jakkolwiek żywa i szczęśliwa przy słońcu miłości, tak, jak te piękne kwiaty przy słońcu nieba.
Wkrótce oczy jej zaczęły szukać oczu Maurycego i spotkały się nawzajem, bo Maurycy także patrzył na Genowefę i marzył.
Wtedy Genowefa miłą i białą rączkę położyła na ramieniu młodzieńca, aż zadrżał; potem oparła na nim główkę z zaufaniem i swobodą, które nieraz samą nawet miłość przewyższają.
Genowefa patrzyła na Maurycego, nic nie mówiąc, ale patrząc, spłonęła.
Maurycy lekko pochylił głowę i dotknął swemi usty, otwartych ust kochanki.
Genowefa zbladła, oczy jej zamknęły się jak płatki kwiatu, kryjącego swój kielich przed promieniami światła.
Gdy prawie zasypiali w tak niezwykłem szczęściu, wstrząsnął niemi przykry brzęk dzwonka.
Odsunęli się od siebie.