Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ah, dobrze!... rzekł Lorin, czekaj mię jutro rano, razem wyjdziemy.
— Dobranoc!... machinalnie odpowiedział Maurycy.
I zamknął drzwi za sobą.
Zaraz na początku schodów spotkał swego oficjalistę.
— O! obywatelu Lindey... zawołał tenże, jakiejżeś nas niespokojności nabawił.
Wyraz nas uderzył Maurycego.
— Was?... spytał.
— Tak jest, mnie i tę damę, która czeka na ciebie, obywatelu.
— Dama!... powtórzył Maurycy, nie uważając za rzecz stosowną przypominać sobie w tej chwili którejkolwiek ze swych dawnych przyjaciółek, dobrześ zrobił żeś mi to powiedział, pójdę na noc do Lorina.
— O! to niepodobna; ona była w oknie, widziała jakeś wysiadał obywatelu i zawołała: „Otóż i on!“
— E! mniejsza, że wie, iż to ja!... nie jestem dziś usposobiony do romansów. Idź na górę i powiedz tej kobiecie, że się pomyliła.
Służący już chciał usłuchać, ale zatrzymał się.
— O! obywatelu... rzekł, bardzo źle czynisz: ta dama już i tak bardzo smutna, a moja odpowiedź zapewne ją o rozpacz przyprawi.
— Ależ, cóż to za kobieta?... odparł Maurycy.
— Obywatelu, nie widziałem jej twarzy; owinięta jest w mantylę i płacze, więcej nic nie wiem o mej.
— Płacze!... powiedział Maurycy.
— Tak, ale bardzo cicho, bo tłumi łzy swoje.
— Płacze... powtórzył Maurycy. Jest więc na świecie istota, którą do tego stopnia moja nieobecność niepokoi?
I powoli wszedł na górę za swym sługą.
— Oto jest, obywatelko, jest!... wołał tenże, wpadając do pokoju.
Maurycy wszedł za nim.
Wówczas spostrzegł w narożniku salonu, jakąś drżącą postać, która twarz zasłaniała rękami; jakąś kobietę, którą byłby wziął zaumarłą, gdyby nie słyszał konwulsyjnych jęków, jakie nią wstrząsały.
Dał znak słudze, aby się oddalił.
Ten usłuchał i zamknął drzwi.