Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A! mój Boże! — zawołał młodzieniec, ubolewając, że i tu znalazł zamieszanie i cierpienia. Co się jej stało?
— Wiesz, mój drogi, — odpowiedział Dixmer, — że nikt się nie zna na chorobach kobiecych, nawet mąż.
Genowefa leżała na szezlągu. Przy niej stał Morand, podając sole trzeźwiące.
— Heloizo! Heloizo! — szepnęła młoda kobieta przez blade usta i zaciśnięte zęby.
— Heloizo? — powtórzył zdziwiony Maurycy.
— A tak! żywo podchwycił Dixmer, — niezszczęście chciało, że Genowefa wyszła wczoraj i widziała, jak wieziono nieszczęśliwą Heloizę Tison na gilotynę. Od tej pory kilka już miała paroksyzmów i ciągle powtarza to imię.
— Uderzyło ją to mianowicie, — dodał Morand, — że w tej dziewczynie poznała kwiaciarkę, która sprzedała jej gwoździk... wiesz... który...
— Cicho — rzekł Maurycy, — zdaje mi się, że ona znowu coś mówi:
— Maurycy, — szepnęła Genowefa, — zabiją Maurycego. Spiesz, kawalerze, spiesz.
Po tych kilku słowach nastąpiło głębokie milczenie.
— Maison-Rouge, — szepnęła znowu Genowefa, — Maison-Rouge!
Maurycemu podejrzenie jak błyskawica przebiegło po głowie; lecz była to tylko błyskawica. Zresztą zbyt mocno wzruszały go cierpienia Genowefy, aby mógł zastanowić się nad jej słowami.
— Czyście państwo wzywali doktora?... — spytał.
— O! nic to nie jest niebezpiecznego, — rzekł Dixmer, — nieco maligny i nic więcej.
I tak mocno ścisnął rękę żony, że Genowefa przyszła do siebie, a lekko krzyknąwszy otworzyła oczy, dotąd ciągle zamknięte.
— A! jesteście wszyscy, — rzekła, — i Maurycy z wami. O! jakże mi miło, że cię widzę, mój przyjacielu; gdybyś wiedział ilem...
I poprawiając się dodała:
— Ileśmy od dwóch dni wycierpieli.
— Tak, — rzekł Maurycy, — jesteśmy wszyscy; uspokój się pani... nie trwóż się więcej i nie wspominaj nazwiska, które w tej chwili jest bardzo niebezpieczne.
— Jakież nazwisko? — żywo spytała Genowefa.