Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spojrzeniem, z ręką wspartą na rękojeści pałasza, upatrujący miejsce na ciosy, które chciał zadawać.
O parę kroków od niego stał Simon i dziko, się śmiejąc, wskazywał Lorina marsylczykom i tłumowi, mówiąc:
— Patrzcie! patrzcie!... widzicie?... jest to jeden z arystokratów, których wczoraj kazałem wypędzić z Temple; jest to jeden z tych, którzy noszą listy w kwiatkach. Jest to Wspólnik młodej Tison, którą zaraz prowadzić będą. Cóż! widzicie go, jak spokojnie przechadza się po wybrzeżu, gdy tymczasem jego wspólniczka pójdzie pod gilotynę?... a może nawet to nie jego wspólniczka, może to jego kochanka... przychodzi więc ją pożegnać, albo może ocalić!...
Lorin nie mógł dłużej słuchać spokojnie. Wydobył pałasz z pochwy.
W tejże chwili rozstąpił się tłum, dając przejście człowiekowi, który się gwałtem przedzierał i szerokiemi barkami przewrócił już kilku ludzi, zamierzających być działaczami tej sceny.
Człowiekiem tym był Maurycy. Przybywszy do Lorina, zarzucił mu lewą rękę na szyję.
— Szczęście ci sprzyja, Simonie... — odezwał się Maurycy. — Ubolewałeś zapewne, że mnie tu nie było obok mego przyjaciela, abyś mógł prowadzić swe rzemiosło denuncjanta na wielką skalę. Denunicjuj, Simonie, denuncjuj, patrz, ja tu jestem!...
— A tak! na honor, tak!... — rzekł Simon z ohydnem szyderstwem, w sam czas przychodzisz. Oto jest piękny Maurycy Lindey, którego oskarżono wraz z młodą Tison, ale się z tego wywinął, bo ma pieniądze...
— Na latarnię! na latarnię!... — krzyknęli marsylczycy.
— No, no, tylko spróbujcie... — rzekł Maurycy.
I postąpiwszy naprzód, jakby dla próby dźgnął w czoło jednego z najzagorzalszych, tak, że krew go natychmiast oślepiła.
— Zbójca!... — wrzasnął skaleczony.
Marsylczycy opuścili dzidy, podnieśli topory, nabili karabiny; przerażony tłum usunął się, a dwaj przyjaciele zostali sami wystawieni na krzyżowy ogień i na zabójcze ciosy.