Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ruszeniem, nawykły do biernego posłuszeństwa dla przepisów, również wyciągnął rękę i wstrzymał Genowefę.
Królowa stanęła wahając się i spojrzawszy na Maurycego, poznała w nim młodego urzędnika, który zwykle przemawiał do niej serjo, lecz z uszanowaniem.
— Czy nie wolno?... spytała.
— Owszem, owszem... rzekł Maurycy. Genowefo, możesz ofiarować twój bukiet.
— Dziękuję, z żywą wdzięcznością... zawołała królowa.
I z całą uprzejmością ukłoniwszy się Genowefie, wychudłą ręką zerwała jeden goździk z podanego sobie bukietu.
— Weź je pani wszystkie... proszę, szepnęła bojaźliwie Genowefa.
— Nie, z zachwycającym uśmiechem odpowiedziała królowa, może ten bukiet pochodzi od osoby, którą kochasz, nie chcę cię go pozbawiać.
Genowefa zarumieniła się, a rumieniec ten wywołał uśmiech na usta królowej.
— No, no! obywatelko Kapet... — rzekł Agrikola, — trzeba ruszać dalej.
Królowa skłoniła się i poszła, lecz nim znikła, jeszcze się raz obróciła szepcząc:
— Jakże ten goździk mile pachnie i jak ta kobieta jest piękna!
— Nie widziała mnie... — szepnął Morand, który, przyklęknąwszy prawie w kącie korytarza, nie zwrócił na siebie uwagi królowej.
— Ale wy dobrze ją widzieliście; nieprawdaż, Morandzie?... nieprawdaż Genowefo?... — rzekł Maurycy podwójnie uszczęśliwiony, raz z widowiska, jakie nastręczył swym przyjaciołom, drugi raz z przyjemności, jaką sprawił tak małym kosztem nieszczęśliwej uwięzionej.
— O! tak, tak... — mówiła Genowefa, — doskonale ją widziałam i teraz, choćbym sto lat żyła, ciągle ją widzieć będę.
— Jakże ci się podoba?
— Bardzo jest piękna.
— A tobie, Morandzie? Morand załamał ręce i nic nie odpowiadał.