Strona:PL Dumas - Kapitan Paweł.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

źnią, to chęcią ucałowania po raz ostatni zimnych zwłok ojca... bojaźń przemogła, jakaś niewidzialna siła popchnęła mnie ku drzwiom, wybiegłam, przez sale, galerye; nakoniec uczułam powiew wiatru, poznałam, iż byłam w parku... przypomniałam sobie, że mi mówiłeś, ii tu będziesz, — ciągnęło mnie cóś W tę stronę. Zdawało mi się, iż widma jakieś ścigają mnie, na zakręcie drogi... nie wiem, czy to urojenie... czy prawda... widziałam matkę jak upiora ponurą, wolnym krokiem idącą... bojaźń dodała mi odwagi, przybiegłam tu, gdy mi już sił zabrakło, wtenczas usłyszałeś mój głos wołający twej pomocy, i skonałabym, gdybyś nie przyszedł, tyle byłam strwożona!... lecz cicho!... — czy słyszysz?