Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się położył rękę na mym ramieniu, dając znak, ażebym w miejscu pozostał. Skinąłem na Tilliego, będącego o kilka kroków odemnie. Staliśmy nieporuszeni. Aluna przyłożył palce do ust zalecając nam milczenie, poczem wyciągnął rękę w kierunku pagórka wznoszącego się z prawej strony. Nadaremnie usiłowaliśmy rozpoznać, co nam wskazywał; widzieliśmy tylko sroki centkowane latające z drzewa na drzewo i kilka szarych wiewiórek skaczących po gałęziach.
Aluna wzruszywszy ramionami dał znak, ażebyśmy się w trawie ukryli; jednocześnie odprowadził z wielką przezornością swego konia do drzewa, gdzie go przywiązał ukrywszy w gęstwinie; poczem zruciwszy swoje ponszo, kapelusz, a nawet kamizelkę, odwrócił się, ażeby nie być zwęszonym przez zwierza, którego chciał stropić. Leżeliśmy niewzruszeni mając oczy zwrócone na miejsce, które nam wskazał i które było częścią góry, pokrytej wysoką trawą i krzewinami, od 8 do 10 lat mieć mogącemi.
Aluna zniknął o dwadzieścia kroków w trawie i nadaremnie natężaliśmy wzrok w tym kierunku, nie dosłyszeliśmy żadnego szelestu i nie dostrzegliśmy nawet, ażeby się trawa poruszała u góry. Żaden wąż lub szakal nie byłby się czołgał tak cicho jak on. W tym ujrzeliśmy nad zaroślami coś podobnego do uschłej gałęzi, poczem ukazała się druga gałęź w małej odległości od pierwszej; nakoniec oba przedmioty zwracające naszą uwagę wzniosły się równolegle, i poznaliśmy rogi jelenia.
Zwierz, do którego należały, musiał być ogromnym, albowiem odległość wierzchnia rogów wynosiła przeszło półtora metra. Podniósł głowę w skutku obawy, albowiem