Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/812

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    — Aha! — rzekł Rousseau — ten dom dotąd pusty, teraz jak widzę jest zamieszkały. Gilbert milczał.
    — Mieszkańcy widać mnie znają, bo patrzą do moich okien.
    Gilbert cofnął się w tył, w obawie, aby go nie poznano.
    Rousseau zauważył natychmiast ten ruch i domyślił się co go spowodowało.
    — Nie, to ci się nie uda, mój przyjacielu, proszę wrócić na swoje miejsce; to twoja facjatka jest przedmiotem uwagi mieszkańców pawilonu. I chwycił silną dłonią rękę Gilberta, chcąc go zmusić, aby stanął w oknie.
    — Nie, nie, proszę cię panie, puść mnie — zawołał ten ostatni, starając się uwolnić.
    Młody i zręczny, mógł był to z łatwością uczynić, ale trzebaby się szamotać, a na to nie pozwalał mu szacunek, niemal ubóstwienie, jakie miał dla mistrza.
    — Znasz te kobiety i one znają też ciebie? — zapytał Rousseau.
    — Ależ nie, nie, nie, szanowny panie.
    — A więc skoro nawzajem jesteście sobie nieznani, dlaczego unikasz ich wzroku?
    — Panie Rousseau, musiałeś przecież w swojem życiu mieć także tajemnice — miej litość nade mną.