Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/811

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Grzebieniem wskazała pokojówce okno. Ta ostatnia podniosła głowę i obie z natężoną uwagą starały się rozpoznać, coby to być mogło.
Gilbert, zadowolony z tego zakłopotania sąsiadek, stał ciągle i czekał co dalej nastąpi, gdy w tem suknia, szarpnięta jakąś niecierpliwą ręką, spadła mu na głowę.
Co u djabła robisz w tem oknie, mój paniczu? Co znaczy ta draperja z sukni mojej żony? — zawołał Rousseau, który od chwili stał już w izdebce niespostrzeżony przez Gilberta.
— Ależ nic... nic... — wybąkał bezprzytomnie młody chłopak, starając się odwrócić uwagę Rousseau w inną stronę.
— Nic? Dlaczego więc ukrywałeś się pod tą suknią?
— Słońce mi wzrok raziło.
— Dziwne masz oczy, mój drogi; okno zwrócone jest na zachód, skądże więc o wschodzie słońce razić cię może?
Gilbert próbował się jeszcze usprawiedliwiać, ale spostrzegł, że plącze się coraz bardziej, więc zamilkł nagle i ukrył głowę w rękach.
— Kłamiesz i boisz się! a zatem to co robiłeś złem być musiało.
Powiedziawszy to, Rousseau postąpił ku i stanął.
Gilbert, zapomniawszy o wszelkiej ostrożności, jednym skokiem znalazł się przy nim.