Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1757

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gentnym i silnym zarazem; przecie miałeś pan zamiar wszystko zachować w ścisłej tajemnicy?...
Filip położył rękę na ramieniu doktora.
— Mylisz się pan; mam czyste sumienie i chcę wymierzyć sprawiedliwość. Nie dam się zabić, ale zabiję nikczemnika!
— Pan, co jesteś szlachcicem, zabijesz?!
— Przyznaj pan, że gdybym zabił był tego łajdaka na sekundę przed popełnieniem przezeń haniebnego czynu, nicby w tem nie było nadzwyczajnego, każdy uczyniłby to na mojem miejscu.
— Więc to pańskie ostatnie słowo?
— Tak! wszak kiedyś znajdę go, a wtedy zabiję jak psa, bez żadnej litości.
— To pan zbrodnię popełnisz, zbrodnię, straszniejszą może od tej, jakiej się dopuścił ów nieznajomy, zwłaszcza w oczach tych, którzy znają kobiety... Zabić! wszak można naprawić to wszystko małżeństwem...
Filip podniósł dumnie głowę.
— Zapominasz pan, że baronowie Taverney-Maison-Rouge, wywodzą ród swój z czasów wojen krzyżowych; siostra moja jest równą urodzeniem delfinowej.
— A! rozumiem, a winowajcą jest ktoś z gminu. Tak, tak — ciągnął dalej doktór z gorzkim uśmiechem — wy, panowie, jesteście ulepieni z innej gliny. Zabij go, baronie, zabij bez żadnych wyrzutów sumienia.
Filip skrzyżował ręce na piersiach.