Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1758

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Posłuchaj, doktorze — rzekł smutnie — nie idzie tu o zwykłego uwodziciela, którego postępki tłumaczyć się dadzą nieraz zalotnością kobiecą; jest to nędznik, wychowany u nas, wykarmiony na naszym chlebie; on to skorzystał w nocy z zemdlenia, ze snu, z pozornej śmierci najszlachetniejszej z kobiet i zhańbił ją; on co w dzień nie śmiałby nigdy spojrzeć na nią. Sąd na śmierć skazałby tego łotra, niech więc ja będę sprawiedliwością i ukarzę go śmiercią. Teraz, doktorze, ty, którego uważałem za najzacniejszego z ludzi, ty stawiasz mi zarzuty, czynisz uwagi! Czyż chcesz skorzystać z tego, że znasz naszą tajemnicę; skorzystać z niej, jak inni? Jeśli tak, nie jesteś tym uczonym, którego tak podziwiałem, ale jesteś pospolitym człowiekiem, a ja wyższym nad ciebie, bo bez obawy, bez żadnej wstecznej myśli, wyjawiłem ci wszystko.
— Mówiłeś pan, zdaje mi się — odrzekł doktór zamyślony — że ten człowiek uciekł...
— Tak jest; musiał się domyślić, że wszystko wyszło na jaw i ratował się ucieczką.
— A pan właściwie czego sobie życzysz?
— Pragnę, abyś dopomógł mi pan wywieźć siostrę z Wersalu.
— Pod jednym tylko warunkiem.
Filip skoczył, jak lew zraniony.
— Słuchaj pan — ciągnął dalej doktór — wysłuchaj mnie. Jako filozof chrześcijański, którego pan uczyniłeś swym powiernikiem, obowiązany jestem postawić warunek nie na rachunek wdzięczno-