Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mój panie, że ton, jakim się odzywasz, bardzo mi się nie podoba. Wogóle nie podoba mi się całe zachowanie twoje, panie Gilbercie. Co to znaczy to narzucanie mi się ze swoją osobą?
— Sądzę — odrzekł blady, jak chusta, Gilbert — sądzę, że sympatja, okazywana uczciwej kobiecie, nie powinna jej obrażać.
Jesteś pani takim samym człowiekiem jak ja, którego nie po ludzku traktujesz, chociaż więcej może, niż każdy inny, zasługuję na względy pani.
Andrea oburzyła się na serjo i spojrzała wielkiemi swemi oczyma, tak impertynencko, jak tylko wielkie damy patrzeć umieją.
— Sympatja? Pan masz dla mnie sympatję, panie Gilbercie? Szalony jesteś, mój ogrodniku.
— Nie jestem szalonym — odezwał się dumnie chłopak — nie jesteś pani niczem wyższem ode mnie, a przytem przypadek uczynił cię moją dłużniczką.
— Znowu przypadek? — powtórzyła ironicznie Andrea.
— Opatrzność, chciałem powiedzieć. Nie wspominałbym nigdy o tem, gdybyś pani nie obraziła mnie ciężko.
— Jestem zatem pańską dłużniczką?! Czy ja się nie przesłyszałam, mój panie?
— Wstydzę się za panią, bo jesteś niewdzięczną; Bóg obdarzył cię olśniewającą urodą, ale wad przeróżnych wcale ci nie poskąpił.
Andrea zerwała się z miejsca.