Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1411

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przepraszam panią, zapomniałem się dlatego tylko, iż mnie pani podrażniła swem postępowaniem.
Baronówna wybuchnęła głośnym, ironicznym, raniącym wszelkie uczucia, śmiechem, to też Gilbert rozjątrzony był do najwyższego stopnia, lubo nie dał tego poznać po sobie. Skrzyżował ręce na piersiach i czekał.
— Niech mi pani raczy odpowiedzieć na jedno tylko pytanie:
Czy szanuje pani swego ojca?
— Co to, pan Gilbert śmie mi stawiać pytania?! — zawołała Andrea z wyższością.
— Kochasz pani swego ojca, wiem dobrze o tem ciągnął chłopak — i to dlatego jedynie że dał pani życie, — szanujesz go i kochasz. Z jakiej przyczyny obrażasz mnie, pani, i dlaczego szydzisz ze mnie? Ze mnie, który uratowałem ci życie?
— Jam panu winna życie?!
— Nie wiesz pani o tem, lub może nie pamiętasz; nic dziwnego, rok już upłynął od tego czasu.
Dowiedz-że się, panno Taverney, iż uratowałem cię od śmierci, narażając swoje życie.
— Przynajmniej bądź pan łaskaw wytłumaczyć mi gdzie i kiedy to było? — spytała drżąc Andrea.
— Było to tego dnia, gdy sto tysięcy osób biło się i mordowało na placu...
— A! trzydziestego pierwszego maja.
— Tak jest, proszę pani.
Baronówna odetchnęła.