Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wadzę cię w świat, w którym błyszczeć będziesz jak królowa. Dlaczego nie zgadzasz się na to?
— Bo cię nienawidzę — odparła dumnie kobieta.
Balsamo zatopił w niej wzrok, pełen gniewu i litości zarazem.
— Żyj więc tak, jak dotąd i nie uskarżaj się na to, na co sama dobrowolnie się skazujesz.
— Nie żaliłabym się wcale, gdybyś, mnie zostawił samą, gdybyś nie przychodził dręczyć mnie twoją obecnością, gdybyś mnie nie zmuszał do rozmowy, pozwolił mi milczeć; zrobiłabym tak, jak te biedne ptaszki, które przywożą zdaleka i trzymają w klatkach, umierają one cicho, lecz nie śpiewają nigdy.
Balsamo raz jeszcze się odezwał:
— Lorenzo, proszę cię, uspokój się, bądź łagodna, sprawiedliwa; zechciej czytać w mojem sercu, czyż ty tego nie widzisz, jak ja cię kocham? Może chcesz książek?
— Nie chcę.
— Dlaczego, moja droga? Książki sprawiłyby ci pewną rozrywkę.
— Ja właśnie chcę się na śmierć zanudzić.
Balsamo uśmiechnął się smutnie.
— Szaloną jesteś, Lorenzo, wiesz, że umrzeć nie możesz, dopóki ja jestem przy tobie, bo ja cię zawsze wyleczę.