Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prawie ciągle bawi w Bretonji. Boją się o niego, odwykł od słońca, jak cię zobaczy, hrabino...
— Powiedz mi, książę, jak salonowiec, człowiek wysokiego rodu, wytrzymać może w parlamencie?
— Bawi się, jak może, burzy kolegów przy każdej sposobności, bo też, prawdę powiedziawszy, szalone nudy w tej Bretonji. A to człowiek nadzwyczaj czynny; mógłby prawdziwe oddać usługi królowi, poskromiłby z pewnością butę tych panów. Jest on jeszcze prawdziwym, rasowym Richelieu, pozwolisz więc hrabino, że go przyprowadzę, skoro się tylko pokaże.
— Czy ma zamiar wkrótce przybyć do Paryża?
— Alboż ja wiem, co on zamyśla, czy chce się na długo zagrzebać w tej swojej Bretonji? Może przyjedzie za miesiąc, może dziś jeszcze.
— Marszałek śledził uważnie, z pod oka, jakie wrażenie na twarzy hrabiny wywarły ostatnie jego wyrazy.
Po chwili milczenia odezwała się Dubarry:
— Wracamy tedy do naszej rozmowy?
— Jak sobie życzysz, hrabino.
— A na czem stanęliśmy?
— Na tem, że królowi czas przyjemnie schodzi w Trianon, w towarzystwie pana de Choiseul.
— I że tego Choiseul’a pozbyć nam się wypada.
— To jest, że radabyś pozbyć się go, hrabino?
— Zdaje mi się, że jeżeli go się nie pozbędę, umrę z wściekłości; czy zechcesz, książę, dopomagać mi w tej sprawie?