Strona:PL Dumas - Hrabina Charny.djvu/494

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pię jak potępieniec!... Wybaw mnie, jeżeli możesz; co do mnie, nie mieszam się już więcej do tej sprawy.
Gilbert był nadto biegłym lekarzem, aby nie widzieć, bez języka i pulsu, że stan Mirabeau był niebezpiecznym. Chory prawie się dusił, oddychał z trudnością, twarz miał nabrzekłą przez zatrzymanie krwi w płucach; skarżył się na zimno w rękach i nogach, a od czasu do czasu silny ból wyrywał mu krzyk lub westchnienie.
Doktór chciał wszakże mniemanie swoje, prawie pewne, zbadaniem pulsu potwierdzić.
Puls był konwulsyjny i nierówny.
— No — rzekł Gilbert — na ten raz nic nie będzie, kochany hrabio, ale był już wielki czas.
— A!... — rzekł Mirabeau — będziesz mi krew puszczał?...
— W tej chwili.
— Z prawej czy lewej ręki?...
— Ani z jednej ani z drugiej, płuca i tak są dosyć zaduszone. Puszczę ci krew z nogi, a Teisch pojedzie tymczasem do Argenteuil po gorczycę i kantarydy na synopizmy. Weź mój powóz, Teisch.
— Do djabła!... — szepnął Mirabeau — pokazuje się, doktorze, że jak mówiłeś, czas był wielki.
Gilbert, nie odpowiadając, przystąpił do operacji, a niedługo krew czarna i gęsta zawahawszy się chwilę, pociekła z nogi chorego.
Ulga była natychmiastowa.
— A!... do kata!... — odezwał się Mirabeau, oddychając swobodniej — doprawdy, jesteś wielkim człowiekiem, doktorze.
— A ty, hrabio, wielkim szaleńcem, że narażasz dla kilku godzin fałszywej przyjemności, życie tak drogie twym przyjaciołom i Francji.
Mirabeau uśmiechnął się melancholijnie, prawie ironicznie.
— Ba!... kochany doktorze, przesadzasz znaczenie, jakie mam dla moich przyjaciół i dla Francji.
— Na honor!... — zawołał, śmiejąc się Gilbert — wielcy ludzie skarżą się na niewdzięczność innych, a to oni w rzeczy samej są niewdzięczni. Zachoruj na serjo, a jutro cały Paryż