Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I wam pozwalają tak samym chodzić po lesie?
— Rozumie się, odpowiedziałem dumnie, wiedzą że znam drogę.
— To nie chcecie, aby was kto odprowadził do domu?
— A to na co?
— No, to bądźcie zdrowe moje dzieci, i powiedźcie doktorowi, że te kwiaty są od ogrodnika z Glatigny, któremu on córkę ocalił.
Nie potrzeba nam było mówić dwa razy, ruszyliśmy z pękiem kwiatów na ręku, z radością w sercu.
Pojmujesz Antonino, doktór ocalił córkę tego człowieka, obcą, a nie mógł ocalić własnéj!
Jedyna rzecz nas trwożyła: gdyby spostrzeżono naszą nieobecność! — Gdyby p. d’Avrigny wrócił i spytał się o nas.... Cały zbiór zajął nam przynajmniéj dwie godziny czasu. Nie było, nas więc w domu już ze trzy godziny.
W tak trudnych okolicznościach przypomniałem sobie na nieszczęście, uboczną drogę nieco krótszą. Magdalena już się nie tak bała wilkowi zbójców. Zresztą ty wiesz Antonino, jakie aniel-