Strona:PL Doyle - Widmo przeszłości.pdf/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zpoczątku szliśmy szosą, potem zwróciliśmy się na północ.
W jednem miejscu musieliśmy przechodzić niewielką rzeczkę, mądry nasz przewodnik jednak i tu nie stracił śladu i wkrótce odnalazł go na drugim brzegu.
Koło godziny dziesiątej rano przeszliśmy już ze dwanaście mil; od paru godzin drapaliśmy się po górzystych zboczach, siedliśmy więc, by odpocząć.
Pod nami rozciągało się wielkie torfowisko Cri-Cri, pokryte gdzieniegdzie kałużami wody, która widocznie przesączała się tu z morza.
Torfowisko to było niezmiernie niebezpieczne i nikt nie zdecydowałby się przejść przez nie bez przewodnika; jedynie tutejsi włościanie znali pewne i bezpieczne ścieżki.
Gdy odpocząwszy, zeszliśmy ku torfowisku, pies nasz zaczął okazywać wielki niepokój.
Folarstone założył mu teraz na szyję długą linkę, pies jednak wyrywał się wciąż naprzód, z taką siłą, że ledwieśmy mogli mu nadążyć.
Wkrótce przekonaliśmy się, że węch naszego przewodnika nie zawiódł nas. Na mokrej i miękkiej ziemi widać było wyraźnie i jasno odbicie stóp pięciu ludzi. Ze śladów można było zauważyć, że szli oni w jednym rzędzie, w dość znacznej odległości jeden od drugiego. Wniosek z tego był prosty, że buddyści nie wywierali na generała i jego towarzysza fizycznego nacisku.

— 103 —