Strona:PL Doyle - W sieci spisku.pdf/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z oczu; istniało tylko to jedno niebezpieczeństwo, że skorzysta ze swej znajomości terenu, aby zmylić naszą pogoń. Ile razy droga schodziła na dół lub jakiś pagórek zasłaniał nam widok, traciłem nadzieję i odzyskiwałem ją, gdyśmy go znów widzieli, ukazującego się na pagórku lub na drodze.
I tak w ciągłej obawie, to znów nadziei, pędziliśmy za nim, co koń wyskoczy.
Wtem stało się to, czego już dawno się obawiałem: straciliśmy jego ślady. Był przed nami o kilkaset kroków, gdy wjechał pędem na pagórek pokryty piaskiem i znikł za nim. W kilka sekund później i my dostaliśmy się na to wzgórze. Gęste krzaki jeżynowe zagradzały nam drogę; po naszym zbiegu nie było nigdzie ani śladu.
— Tu na lewo jest droga — wołał Gérard, którego gorąca krew gaskońska kipiała ze wzburzenia. — Musimy się tedy kierować na lewo.
— Zaczekajcie chwilę — odpowiedziałem. — Tu na prawo jest ścieżka. Być może, że on właśnie obrał tę drogę..
— W takim razie jedź pan jedną drogą, a ja sobie pojadę drugą...
— Słychać tentent konia.
— Tak, oto jego koń.
Dzielny rumak kary Savaryego wypadł z pomiędzy krzaków jeżynowych.
W takim razie siedzi gdzieś ukryty między krzakami.
Zeskoczyliśmy z koni i prowadząc je za cugle, weszliśmy między krzaki. Wkrótce dostaliśmy się na ścieżkę, która wijąc się wężowo, wiodła w dół do głębokiej kopalni, zamkniętej ścianami kredowemi.
— Niema nigdzie ani śladu Toussaca! Uciekł