Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pieczeństwo granic“ — odparł chłodno pułkownik. — „W każdym razie wszyscy zgodzimy się przynajmniej na to, że dodają ogromnej malowniczości scenie“.
Pustynia po prawej ręce leżała w długich falach piasku, jak omiał, wygłaskany przez jakieś zapomniane, pierwotne morze. Z grzbietu takiej fali roztaczał się widok na strome szczyty ciekawych wulkanicznych pagórków, w które obfituje brzeg libijski. Z wydm ukazywał się raz po raz wysoki, w niebieskim mundurze żołnierz, idący szybko z karabinem w ręku. Przez chwilę smukła marsowa sylwetka rysowała się na tle nieba, potem zapadała w wąwóz i nikła, gdy tymczasem o jakieś sto jardów za nią wynurzała się następna, aby widnieć przez chwilę i przepaść.
„Skąd oni mogą pochodzić?“ — zapytała Sadie, przypatrując się idącym. — „Z koloru są zupełnie podobni do murzynów po hotelach w Stanach Zjednoczonych“.
„Owszem, warto się nad tem zastanowić“ — rzekł Stephens, który nigdy nie czuł się tak szczęśliwy, jak kiedy udawało mu się uprzedzić jakieś życzenie ślicznej amerykanki. — „Zrobiłem w tej sprawie krótką notatkę dziś rano w bibljotece Koroska. Re... t. j. co do czarnych żołnierzy znalazłem wiadomość, że nale-