Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spotkanie, można już było doskonale rozpoznać, że w rzeczy samej jadą Belmont, Fardet i Stephens z dragomanem Manzorem i rannym strzelcem sudańskim. Kiedy podjechali, okazało się, że eskortą ich stanowią Tippy Tilly i jego gromadka. Belmont podleciał ku żonie, Fardet tymczasem ściskał dłoń pułkownika.
Vive la France! Vivent les Anglais!“ — ryczał. — Tout va hien, n’est ce pas, monsieur le colonel? Ah, quelles canailles! Vivent la croix et les chretiens!“ — W oszołomieniu swojem był zupełnie niekonsekwentny.
I pułkownik rozentuzjazmował się, w granicach, na jakie pozwalała mu krew anglosaska. Nie umiał gestykulować, ale śmiał się z jakiemś nerwowem gdakaniem, co było u niego wyrazem najwyższego wzruszenia.
„Jakże się z serca cieszę, że pana widzę. Miałem was za straconych. Nic w życiu jeszcze tak mię nie uradowało. Jakżeście się wydostali?“
„To wszystko pana zasługa“.
„Moja?“
„Tak, drogi panie, a ja zadzierałam z panem. Niewdzięcznik jestem“.
„Ależ w jaki sposób ja was uratowałem?“.
„To pan umawiał się z tym dzielnym Tip-